czwartek, 7 lipca 2011

OPI Planks A Lot

Już wiem, dlaczego nie kupuję miniaturek lakierów. Bo mają cholerne miniaturowe pędzelki, którymi można malować paznokietki trzylatkom, ale nie dorosłym kobietom! Oczywiście są mistrzynie, które bezbłędnie śmigają i takimi pędzelkami, ale ja zdecydowanie wolę pełnowymiarowe tematy. 

A rzeczywiście Planks A Lot z kolekcji Pirates of the Caribbean zasługuje na dużą butlę! Kolor jest klasycznym lila, ale - uwaga - zimnym. Nie ma w nim podtekstów różowych, co dla mnie jest zaletą. Dosyć jasny, delikatny odcień, ale ma 
w sobie coś intrygującego. Reszta, jak to w przypadku kremów od OPI, bez niespodzianek: świetnie się nakłada, świetnie się nosi, świetnie się zmywa. Dwie warstwy są całkowicie kryjące. To taki lakier, który po jednej warstwie aż się prosi o drugą, bo od razu widać, że sprawa jest rozwojowa i ten kolor przy drugim malowaniu dopiero wymiata.

I jeszcze jedna obserwacja, która mnie dosyć zaskoczyła. Mam na stanie kilka fioletów i byłam pewna, że ze dwa to na luzie okażą się bliźniakami Planks A Lot. Bezpośrednia konfrontacja wypadła porażająco: żadnego duplikatu! Nawet Done Out In Deco, o A Grape Fit! nie wspomnę... Bo to taki właśnie kolor jest - niby nic oryginalnego i sto razy już każda go gdzieś widziała, ale jak tak przychodzi do konkretów - konkurencji brak.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz