Będzie krótko: to jeden z najpiękniejszych lakierów, jakie mam. A akurat tego typu odcieni mam zatrzęsienie. Tu jednak jest idealna równowaga między zielonością a turkusem. Zielona morskość (seriously?!). To krem, bardzo napigmentowany i intensywny w odcieniu, ale nie neon (Odynie uchowaj!). Morska zieleń i turkus w jednym - coś fantastycznego! Prawdopodobnie będzie to miejsce w mojej top 5 ukochanych lakierów.
W butelce widać srebrny shimmerek. Na paznokciach też go widać. O ile mamy na podorędziu lupę, reflektor typu "szperacz" i oczy świeżo po wszczepieniu soczewki fakijnej. Nie zmienia to faktu, że jest przepiękny - dawno moje paznokcie nie zebrały tylu komplementów.
Kolor na zdjęciach może nie być adekwatny do rzeczywistości - na różnych monitorach oglądałam i przeważają niebieskie tony. Fotka z komórki na moim blogowym FB jest najbardziej wiarygodna.
Tu go troszkę podkolorowałam, ale i tak nie oddaje urody oryginału. Tak w zasadzie te zdjęcia są do dupy. Kolor jest przekłamany tak czy inaczej.
Piękny lakier pojechał ze mną nad morze...
A potem oklaskiwał Jona Bona :>
Wspaniała flaga z napisem: GOOD THINGS COME TO THOSE WHO WAIT.
Koncert fajny, ale przez pierwszą godzinę miałam wrażenie, że Jon albo bardzo źle się czuje albo formy zabrakło. Były momenty, że przykro było patrzeć... Ale po godzinie złapał formę (albo zastrzyk z witamin za kulisami) i było fajosko. A wyśpiewane przez 30 tys. ludzi Livin' On A Prayer było magiczne :oD
No i te zaręczyny...